Autorytety, romanse i ghule

Od jakiegoś czasu już chciałam napisać post o wielu rzeczach luźno związanych z pracą zawodową genetyka. O tym, że warto się samodoskonalić i że wszystko przychodzi z czasem. I tym podobne głupoty.

Jednak z racji że są moje urodziny, postanowiłam napisać o stawaniu się autorytetem w sytuacji, kiedy ostatnią rzeczą na jaką się ma ochotę jest zachowanie powagi i powiększanie dystansu międzyludzkiego*. 

Nienawidzę jak się mi doktoruje i paniuje w pracy, mimo że należę obecnie do tzw. personelu zarządczego.  Skracanie dystansu ze „swoimi” pracownikami uważam za coś całkowicie normalnego i prawdę mówiąc w lustrze widzę kogoś takiego jak oni (tzn. o jakieś 10 lat młodszego niż jestem). Co rodzi pewne problemy- jeśli w laboratorium trafia się podwładny, który ma 2 lewe ręce i nie jest zbyt chętny do (współ)pracy to kumplowanie się raczej nie pomaga…

Z drugiej strony – osoby pozycjonujące się wysoko w hierarchii i zachowujące tzw. „powagę stanowiska” potraktują cię w najlepszym razie z rezerwą, jeśli uznają że twój brak powagi rzutuje negatywnie na ich powagę. W gorszym zaś razie poczują się urażone.

Tak więc balansowanie pomiędzy tzw. „powagą stanowiska” a pozostaniem everymanem jest nie lada sztuką.

Co ciekawe, mimo konsekwentnego nieakceptowania siebie jako dojrzewającego adepta genetyki, przemawiającego ex cathedra, ja sama należę do osób które traktują autorytety wręcz z czołobitności i potrzebują nieskazitelnego Wzorca Genetyka z Sevres***, żeby motywować się do działania. Strategia stawiania autorytetów na piedestale działa do momentu, aż nie osiągnie się takiego poziomu know-how i obycia w świecie, że owe autorytety stają się nagle znajomymi i ustępują miejsca obok siebie przy stole. Raptem doznaje się dziwnego wrażenia dysonansu, gdy ważna Pani Docent która ongiś dawała ci niezły wycisk z cytogenetyki podsyła ci teraz całkiem frywolne romansidło „bo jest fajne”**. Albo gdy innych autorytet tak jak i ty gra pasjami w Wiedźmina 3 i spontanicznie dzieli się z tobą przemyśleniami na temat architektury Novigradu.  Albo kiedy twój dawny wykładowca… no dobra, o tym nie będę mówić*. W każdym razie rodzi to całą masę czasami zabawnych a czasami kłopotliwych sytuacji.

Przytoczę tu tylko jeden z moich ulubionych dialogów, który oddaje całe zniuansowane relacji autorytet-adept, jakiego ostatnio doświadczam:

Ja: -a kiedy będę mogla tak jak wy uczestniczyć w pracach tej komisji?

Autorytet Genetyki: -jak dorośniesz.

Ja: -dobrze Mamo….

Tym sposobem dochodzą do clue dzisiejszych wynurzeń: dziękują za życzenia i biorę się za dorastanie, bo coś średnio mi idzie**** 🙂

*To całkiem intymne wynurzenia, wbrew pozorom-_-‚.

**Ja też polecę, bo jest o naukowcach i jest fajne: https://lubimyczytac.pl/ksiazka/5024957/the-love-hypothesis

*** Kilka jak nie kilkanaście osób padło u mnie ofiarą tej definicji

**** Kto mnie zna ten wie, że to jedyny słuszny tort.

Dodaj komentarz